Wacław Radzik, zam. w Poznaniu: „Po przejściu byłej granicy polsko – niemieckiej i opanowaniu miasteczka Złotowa 6 Dywizja Piechoty wchodząca w skład 1 Armii WP, otrzymała zadanie nacierać w kierunku Jastrowie – Nadarzyce w pierwszym rzucie. Brałem bezpośredni udział w składzie 1 Batalionu 14 Kołobrzeskiego Pułku Piechoty w kompanii piechoty pod dowództwem radzieckiego oficera. Nasza kompania otrzymała zadanie zdobyć miejscowość Jastrowie silnie bronioną przez oddziały niemieckie. W pierwszej połowie lutego 1945 roku po zdecydowanym ataku pododdziały nieprzyjacielskie zaczęły się wycofywać pozostawiając ukryty w grobowcach wyborowy batalion SS. Po zajęciu miasta moja kompania kontynuowała pościg za Niemcami. W pewnej chwili nasze natarcie zostało zatrzymane kontratakiem od czoła i jednocześnie zaatakowano nas od tyłu przez ukryty batalion SS. W wyniku zaskoczenia spowodowanego koncentrycznym kontratakiem Niemców natarcie zostało powstrzymane przy dużych stratach pierwszorzutowych pododdziałów i ruszyło dalej po wprowadzeniu drugich rzutów dywizji. W kilka dni później nasza kompania (ze 150 ludzi liczyła zaledwie kilkanaście osób) otrzymała następne zadanie: zdobyć 2 bunkry niemieckie znajdujące się w niewielkim lasku w okolicy Nadarzyc. Rozpoczęliśmy natarcie o świcie po przygotowaniu artyleryjskim. Kiedy ruszyliśmy naprzód, napotkaliśmy na bardzo silny ogień artylerii, moździerzy i broni maszynowej. Mimo silnego ognia przeciwnika, posuwaliśmy się uporczywie naprzód. Około godziny 16 – tej tego dnia wykonaliśmy postawione nam zadanie zdobywając te dwa bunkry. W czasie tej akcji ujęliśmy 3 jeńców niemieckich, których mój kolega pochodzący z Nowej Wilejki miał wraz ze mną odprowadzić do sztabu batalionu. Przypadkiem jednak zamiast mnie poszedł z nimi inny kolega i to właśnie uratowało mi życie, ponieważ w czasie eskortowanie jeńców zginęli oni od niemieckiego pocisku moździerzowego. Dalszym zadaniem kompanii było zorganizowanie obrony na osiągniętej rubieży. Następnego dnia otrzymaliśmy nowe zadanie, którego celem miało być zdobycie innych bunkrów mieszczących się w odległości 1 km od nas. Z chwilą rozpoczęcia ataku otrzymaliśmy z tych bunkrów tak silny ogień maszynowy, że nie mogliśmy wykonać powierzonego nam zadania. W wyniku walki zostało nas zaledwie 7 – 8 (nie pamiętam dokładnie), 2 kolegów zginęło, a 6 było ciężko rannych. Reszta nas mogła się wycofać dopiero po zapadnięciu zmroku. Następnego dnia około godz. 11 rozpoczęło się natarcie na całym froncie. Do dziś pamiętam te chwile i na zawsze pozostaną one w moich wspomnieniach. Jako bardzo młody żołnierz nie zdawałem sobie wówczas w ogóle sprawy z tego, że tyle może być wojska, bowiem całe przedpole zaroiło się w jednej chwili gęstymi tyralierami maszerującej polskiej i radzieckiej piechoty wspieranej dużą ilością czołgów. Obecnie mając już żywy obraz walki dochodzę do wniosku, że nasze sporadyczne ataki miały zmusić nieprzyjaciela do zdemaskowania swych środków ogniowych. Natarcie to zyskało powodzenie i nadal wykonywaliśmy pościg za wycofującymi się w kierunku Kołobrzegu wojskami nieprzyjacielskimi. W czasie tego marszu z kolegą Jurkiem ze Lwowa odstaliśmy od macierzystego pułku. Chcąc dołączyć do jakichś oddziałów spotkaliśmy po drodze pułk artylerii radzieckiej dowodzonej przez radzieckiego majora. Podeszliśmy prosząc, by wskazał nam kierunek marszu naszego pułku. Major radziecki odpowiedział nam, że nasz pułk jest już bardzo daleko i zaproponowały, byśmy pozostali w jego jednostce. Decyzja w tej chwili była dla nas bardzo trudna, lecz zmuszeni byliśmy zgodzić się na jego propozycję. Wtedy polecił on starszynie, by nas nakarmił. Nie zdążyliśmy się posilić, gdyż zauważyłem naszego dowódcę kompanii, który – jak z tego wynikało – również odstał od pododdziałów pułku. Doszliśmy prawdopodobnie razem do Szczecinka, w którym nie było nieprzyjaciela. Spotkaliśmy tam kilku żołnierzy z naszej kompanii i zdobywszy prowiant ruszyliśmy dalej. Do macierzystego pułku dołączyliśmy dopiero na przedmieściach Kołobrzegu. Dowódca batalionu ujrzawszy nas nie mógł uwierzyć, że dotarliśmy i że żyjemy”.