Czego szukaliśmy na polach bitew Pomorza i Śląska? Sposobu oszczędzenia krajowi cierpienia i ofiar, możliwości skrócenia okupacji i wojny choćby o tydzień, choćby o dzień jeden – bo każdy wygrany dzień to było dla nas kilka tysięcy istnień uratowanych spod luf plutonów egzekucyjnych, z krematoryjnego pieca. To był nasz własny interes, polski interes narodowy. Zarazem, jak się okazało, również prawdziwy interes historyczny narodu niemieckiego. Zarazem interes ludów Europy. W imię tego interesu posłaliśmy na front te dwieście tysięcy, wszystko, na co było nas stać, w imię tego poszły na zachód te nasze armie, dywizje, pułki. Czego dokonały? Były w ofensywie styczniowej – same wyzwalały naszą stolicę, rwały naprzód osłaniając wojska radzieckie prące ku Odrze. Były w lutym i marcu na Pomorzu – szarpały przygotowane zawczasu pozycje obronne na granicy Rzeszy, wyzwalały nasze przyszłe, nasze stare, dawne ziemie. Wyzwalały miasta i wsie ziem zachodnich, zarazem torowały drogę powtórnemu ich przyłączeniu do Polski. Na szlaku naszego żołnierza – w Wałczu i Szczecinku, Pile i Mirosławcu, aż po Odrę – najwcześniej wyrastały polskie placówki, polskie organizacje. Jeszcze w kwietniu, zanim umilkły strzały, śladem żołnierza ruszyły pierwsze transporty przesiedleńców na nowe ziemie. Zdobywały nowe ziemie i zaraz obejmowały je w posiadanie. Pierwsze 5 tysięcy hektarów na Pomorzu zasiał w marcu 1945 r. człowiek w polskim żołnierskim mundurze.
Gdy dziś wracamy myślą do strzelistych obelisków wznoszących się nad rzędami żołnierskich mogił – szukajmy sensu działania, którego koszty tutaj spoczywają. Szukajmy trwałych skutków Mirosławca i Kołobrzegu, Siekierek i Budziszyna.
Oprac. na podst. „Finał 1945”, Zbigniew Załuski