Zmiana kolorystyki strony

Zmień kontrast kolorów wyświetlanej treści na stronie z pośród dostępnych opcji kolorystycznych. Kliknij wybraną parę kolorów by zmienić ustawienie.

Zmiana wielkości czcionki na stronie

Polityka pamięci w czasach PRL-u

Polityka pamięci w czasach PRL-u cd


Przeobrażenia październikowe 1956 r. i powrót do władzy Władysława Gomułki całkowicie zmieniły sytuację wewnętrzną naszego kraju. Tłumione do tej pory społeczne inicjatywy lokalne mogły odtąd rozwijać się w nowych organizacjach zarówno ogólnopolskich, jak i pomorskich (chodzi m.in. o działalność Towarzystwa Miłośników Historii Regionalnej). Miały one duży wpływ na realizowaną przez państwo „politykę pamięci”. Począwszy od końca lat pięćdziesiątych XX w. w „polityce pamięci” w powiecie wałeckim coraz więcej miejsca zaczynają zajmować tradycje wojskowe, związane z walkami I Armii Wojska Polskiego o Wał Pomorski w 1945 r. Uroczystości związane z walkami o Wał Pomorski odbywały się w okresie od stycznia do kwietnia – z okazji kolejnych rocznic „wyzwolenia” miast i wsi, a w październiku – z okazji rocznicy powstania Ludowego Wojska Polskiego (LWP). Obchody 15. rocznicy „wyzwolenia” Szczecinka w dniach 27-28 lutego 1960 r., połączono z inauguracją obchodów 650-lecia miasta. Z tej okazji odbył się ogólnopolski marsz patrolowy „Szlakiem Bohaterów Wału Pomorskiego” na trasie Wałcz- Szczecinek. W 1963 r. przypadła 20. rocznica powstania LWP. W lutym tego roku oddano do użytku w Skrzatuszu szkołę tysiąclecia im. Bohaterów Walk o Wyzwolenie Ziemi Wałeckiej, natomiast w Podgajach odsłonięto pomnik dla uczczenia 32 żołnierzy I Armii WP, którzy w marcu 1945 r. zostali, po wzięciu do niewoli przez Niemców, spaleni w miejscowej stodole.

Uroczystość odsłonięcia pomnika została poprzedzona ogólnopolskim rajdem młodzieży „Szlakiem Wału Pomorskiego” na trasie Złotów–Jastrowie–Podgaje. W miejscu jego zakończenia odbyła się manifestacja z udziałem ok. 5 tys. osób. Rajdy „Szlakiem Zdobywców Wału Pomorskiego”, organizowane przez Związek Młodzieży Socjalistycznej, były ważnym elementem „wychowania patriotycznego” i gromadziły corocznie ok. 10 tys. młodzieży z całego kraju. Dwudziesta rocznica przyłączenia Pomorza Zachodniego do Polski dostarczyła pretekstu do przypomnienia po raz kolejny wydarzeń z niezbyt odległej przeszłości. Dnia 14 lutego 1965 r. w Wałczu świętowano rocznicę przełamania Wału Pomorskiego, z udziałem marszałka M. Spychalskiego i wielu generałów. Ważnym elementem „wychowania patriotycznego” były Izby Pamiątek, które powstawały w województwie koszalińskim w latach 1967-1970. Wszystkie izby były związane tematycznie z walkami 1 Armii WP w lutym i marcu 1945 r. o przełamanie Wału Pomorskiego. Powstały one również na terenie powiatu wałeckiego, m.in. w Jastrowiu, Mirosławcu, Sypniewie, Szwecji i Zdbicach. Uznanie przez Republikę Federalną Niemiec (RFN) polskiej granicy zachodniej w grudniu 1970 r., a także dojście do władzy ekipy Edwarda Gierka, doprowadziło do pewnych zmian. Uroczystości rocznicowe były rzadsze.

„Polityka pamięci” w relacjach…

„Figury, kuźnie i zajazdy należy budować przy drogach. Inaczej goście nie przyjadą, koni do kucia nie przywiodą i czapek przed figurą nie będzie komu zdejmować (…)” – takim wstępem w „Życiu Warszawy”, w artykule pt. „Skorupy z Pommernstellung” płk Janusz Przymanowski postawił szereg zarzutów, odnośnie zaniedbań i braków w upamiętnieniu byłych terenów walk o Wał Pomorski na obszarze powiatu wałeckiego. Płk J. Przymanowski opisał swoje wrażenia na podstawie osobistej „lustracji” niektórych obiektów, stawiając – jak sądził wówczas ówczesny Przewodniczący Prezydium PRN w Wałczu Bernard Kokowski – tezy i wnioski absolutnie sprzeczne z rzeczywistością. Pomiędzy Przymanowskim a Kokowskim doszło do odmiennych poglądów, m.in. w sprawie zagospodarowania Cmentarza „Sześciu Tysięcy” w Wałczu.

Konflikt pomiędzy obydwoma Panami miał miejsce w 1970 r. W „Skorupach z  Pommernstellung” czytamy: „Nikt dziś nie zwalnia na Wale Pomorskim. Wielu z przyjeżdżających nie pamięta, że tu w ogóle był. Niewielu pamięta, że nas, 85 tysięcy żołnierzy 1 armii, zatrzymał ostatnią zimą wojenną, że trzeba było 13 dni walki, prawie 17 tysięcy zabitych i rannych, by go przełamać. Chciałbym, by i dziś, nie na 13 dni, lecz na godzinę, na pół, na kwadrans Wał Pomorski zatrzymał przejezdnych. – Wyjechaliśmy z miasta najmniej uczęszczaną z sześciu szos, na Człopę – pisał płk Przymanowski. Po prawej bieleje trzech kamiennych na postumencie. Za ogrodzeniem łuki mogił otaczają obelisk, Cmentarz Sześciu Tysięcy: 4390 Polaków i 1638 Rosjan. Staram się wyobrazić sobie tę liczbę. Gdyby wstali i szli kompaniami, trwałaby defilada ponad trzy godziny. Można by tym batalionem przydzielić pas natarcia 8 kilometrów szeroki i kazać im bronić 20 kilometrów okopów. Nawet w piekielnie zwartym szyku napoleońskiego czworoboku zajęliby dwa hektary. Idę powoli wzdłuż kamieni, odczytuję nazwiska. Przy każdej z nich litery NN, co ma oznaczać liczbę mnogą „nieznany”. Litery NN kłamią. My przecież znamy prawie wszystkie nazwiska poległych. Nie zawsze umiemy powiedzieć, kto pod którym kamieniem, lecz przecież znamy imiona, nazwiska, stopnie wojskowe, lata urodzeń i daty śmierci. Wystarczy przepisać te dane z dokumentów Centralnego Archiwum Wojskowego i zawieźć do Wałcza. A gdybyśmy się tak z miastem podzielili (…). Wałcz dałby kamień (bloki o wymiarach poniżej 60 na 30 cm można kupić w cenie złomu, pół darmo), a my, dawni żołnierze 1 armii, opłacimy trud kamieniarzy. Tyle, że ktoś w Wałczu musiałby to zorganizować. Trzeba konkretnie, żeby wpłacający wiedział, że to dla poległych z jego pułku. Ja sam na przykład dam na kolegów z 5 brygady artylerii ciężkiej i podejmuję się zorganizować zbiórkę dla tych, co padli z 1 brygady pancernej, bo mam adresy. Na cmentarz Sześciu Tysięcy przyjechał drugi samochód, więc u wejścia ciasno i nie bez trudy zawracamy – czytamy dalej w felietonie. – Początkowo ulicą Bydgoską, ale jeszcze wśród domów, skręt na kocie łby, ale tylko kawałek, bo dalej zaczyna się tor przeszkód: wyboje, doły, błoto, bruzdy, kurz, garby, wywroty, jamy, koleiny, wyrwy czyli po prostu droga, którą ciężarówki przedsiębiorstw budowlanych całego miasta wożą piasek z ogromnego wyrobiska. Koszt wysypania żużlem, wyrównania na pewno jest niższy niż równowartość połamanych w ciągu miesiąca resortów i paliwa marnowanego na pierwszym biegu, ale widoczne paragrafy różne – jeden paragraf sknera, a drugi – niechluj i rozrzutnik. Jest tego świństwa kilometr, lecz warto wstyd wałecki przemnożyć przez trzydzieści tysięcy turystów rocznie, którzy jadąc i idąc klną, kpią i złorzeczą.

– Na szczycie wzgórza resztki wysadzonego w powietrze fortu – opisywał Przymanowski. – Dzięki doskonałemu przewodnikowi, którym jest Józef Kubiak, nie omijamy żadnego zakamarka, odczytujemy ponury sens każdej bryły żelbetu, każdego przerdzewiałego kęsa metalu. Włazy, podwójnie blokowane wrota, pułapki, pomieszczenia załogi, łącznice, stanowiska dowodzenia, lochy amunicyjne, windy, kopuły artyleryjskie. Mrok zachował napisy na ścianach, zwięzłe jak szczęknięcia komend – światło naszych latarek wydobywa je z ciemności, z przebrzmiałej już historii i gasi. To kretowisko, ten betonowy labirynt jest równie wstrząsający jak Wolfschanze pod Kętrzynem, równie dobrze pokazuje grozę i bezsens wojny. Mogłoby być zabytkiem tej samej klasy, gdyby kosztem 200-300 tysięcy złotych oczyścić je, przygotować do przyjęcia turystów. Przyniosłoby trwalsze i większe korzyści antywojennej propagandzie – po wyjściu z tych lochów człowiek patrzy z rozkoszą na zieleń i brązy pól, każdym oddechem błogosławi pokój”.

Z listu Bernarda Kokowskiego do Redaktora Naczelnego „Życia Warszawy” Henryka Korotyńskiego dowiadujemy się m.in., iż Przymanowski sugerował, jakoby cmentarz wojenny w Wałczu został porzucony na pastwę losu i skazany był na zapomnienie, a miejscowe władze nie troszczyły się o jego stan obecny i przyszły. Wg Kokowskiego prawda była odwrotna. Pisał on, że to co już zastał i opisał płk Przymanowski wymagało ogromnych sił i środków w latach ubiegłych – bo wówczas nie było nic, nawet cmentarza w aktualnej postaci. Kokowski argumentował, że tak fatalnie lub szczęśliwie się złożyło, że w czasie kiedy płk Przymanowski pisał swój artykuł w Koszalinie, w połowie września prezentowano i ostatecznie zatwierdzono koncepcję generalnej przebudowy cmentarza na Bukowinie na podstawie sugestii władz powiatowych w Wałczu. Dokumentacja opracowana przez Wojewódzką Pracownię Sztuk Plastycznych przewidywała w pierwszym etapie (już po wyjeździe płk Przymanowskiego) przebudowę architektoniczną cmentarza powiększoną o 260 sztuk tablic, na których znajdować się miały nazwiska wszystkich zidentyfikowanych poległych, instalację bogatej i nowoczesnej sieci oświetlenia, budowę obszernego parkingu, budowę mauzoleum wkomponowanego w część cmentarza z zestawem plansz ilustrujących przebieg walk, z systemem zmiennych efektów świetlnych i dźwiękowych sterowanych nowoczesną aparaturą oraz radiofonią obsługującą cały obszar cmentarza. Znaczna część mauzoleum miała być również wyposażona w muzealne militaria i archiwalne dokumenty, ponadto zaplanowano budowę placu zebrań, manifestacji i uroczystych apeli.

Z dalszej części listu dowiadujemy się m.in.: „Bardzo dramatycznie opisał płk Przymanowski trasę 1 km do hitlerowskiego bunkra i z tym opisem trzeba się zgodzić, bo tak jest faktycznie. Ale bardzo się myli, że jest to droga często ujeżdżana przez liczne ciężarówki miejscowych przedsiębiorstw, jak również turystów można liczyć rocznie najwyżej na dziesiątki, ale nie na 30 tysięcy. Widocznie przewodnik puścił wodze fantazji, w którą autor skwapliwie uwierzył. I nie paragrafy, sknery, niechluje i rozrzutnicy są temu winni. W morzu potrzeb miasta ta droga, niemal bezużyteczna, czeka na swoją kolejkę. Według naszego dobrego rozeznania owe bunkry nie wywołują aż takiego zainteresowania jak sugeruje płk Przymanowski. W wyborze między cmentarzem Sześciu Tysięcy poległych, a hitlerowskim bunkrem nigdy przez tych żołnierzy nie zdobywanym, decyzja jest chyba jednoznaczna. Należy wyrazić tylko żal, że będąc na miejscu płk Przymanowski nie zasięgnął wiarygodnych informacji miejscowych władz i miał nawet moralne prawo byłego uczestnika walk przywołać je do porządku. Mimowolnie wyrządził krzywdę bynajmniej nie władzom, które przywykły do takich jakże często niezasłużonych opinii w wyniku zbyt pochopnych ocen nie skonfrontowanych z faktami. Krzywda dotknęła przede wszystkim szerokie rzesze aktywu społecznego i byłych kombatantów tutaj osiedlonych, którzy od ćwierćwiecza nie szczędzą trudu i wysiłku w pielęgnację i zapobiegliwość wokół każdego zakątka tej ziemi”.

Zdaniem Bernarda Kokowskiego w relacji płk Przymanowskiego istniało jeszcze  wiele innych, drobniejszych nieścisłości. W sprostowaniu do Prezydium PRN w Wałczu Przymanowski napisał: „Nad złośliwościami w Waszym liście (wnioski sprzeczne z rzeczywistością, propozycja groteskowa, pochopne oceny) przechodzę z uśmiechem do porządku, gdyż tak jak władze przywykły do niezasłużonych opinii dziennikarzy, tak dziennikarze – do przewrażliwienia władz. Zresztą, jak słusznie piszecie, nie chodzi o „detale i ambicje”. Pragnę wyjaśnić parę spraw, które w felietonie pominąłem milczeniem. Pisałem o „paragrafach-sknerach” i „paragrafach-rozrzutnikach”, a nie o ludziach. Kiedy jechałem do bunkrów mijały mnie wywrotki biorące piasek – w ciągu pół godziny 6 samochodów. W tym samym czasie spotkałem 2 kilkudziesięcioosobowe wycieczki brnące przez kurz i wyboje. Może więc, nim przyjdzie czas na drogę, zasypać żużlem wyboje – wywrotki po piasek idą puste. Z bunkrów będziecie mogli po ich urządzeniu czerpać tyleż korzyści, co Kętrzyn z Wolfschanzen. W czasie wojny byłem zastępcą naczelnego redaktora „Zwyciężymy”, które kilka dni gościło Dobrowolskiego i Kruczkowskiego. Nie ja mylę Jastrowie z Wałczem, lecz widocznie nie wszyscy z Wałcza wiedzą, że w jednym z domów przy ul. Zdobywców pracowała gazeta 1 armii WP. Inna sprawa, czy warto wmurowywać tablicę. Na ten temat mnie wolno żartować, a decyzja do Was należy”.

W innym felietonie pt. „Wedle zasług” płk Janusz Przymanowski podsumował sprawę w następujący sposób: „W jakiż sposób upominanie się o prawa poległych żołnierzy miałoby krzywdzić kombatantów?. Twierdzę i twierdzić będę póki sił starczy, drukuję i drukować będę, póki mam miejsce na łamach prasy, że każdy poległy żołnierz zasłużył sobie życiem i śmiercią przynajmniej na jedno – byśmy Jego imię, nazwisko i stopień, rok urodzenia i dzień, w którym spotkał kulę, zapisali w kamieniu na wieczną bohaterstwa pamięć. A więc raz jeszcze powtórzę o co mi chodzi w wypadku Wałcza, w sprawie Cmentarza Sześciu Tysięcy.

Każdy z nich ma prawo do pamięci. Żyją jeszcze bracia i siostry, żony, dziewczyny i towarzysze broni, rzadziej – ojcowie i matki. Przestańmy się bawić w identyfikowanie, w ustalanie, gdzie czyje kości. Przenieśmy spisy poległych z papierów na kamień i wystawmy ten mur nazwisk na cmentarzu w Wałczu. Cenię aktywność społeczeństwa i władz wałeckich, ale ze wstydem, z pretensją, która mnie samego przede wszystkim dotyczy, czytam 38, 54, 118, 215, 2060 – liczby „nieznanych” żołnierzy. To nieprawda, kłamstwo. My znamy ich nazwiska, lecz przez 26 lat, przez 309 miesięcy nie mieliśmy czasu, pieniędzy, limitu, przerobu i czegoś tam jeszcze, żeby je wyryć w piaskowcu czy granicie. Dzięki czynowi społecznemu kamieniarzy warszawskich, podjętemu z inicjatywy towarzysza Sylwestra Kaczmarka, wyryto je w Studziankach. Ponieważ tam setka, a na Wale Pomorskim pięćdziesiąt razy więcej, proponuję pomoc, zbiórkę funduszów wśród kombatantów I armii na zasadzie – „kolegom mego pułku, batalionu, dywizjonu, baterii, kompanii”. Być może organizacja takiej akcji jest dość kłopotliwa, skomplikowana, lecz korzyści materialne wymierne, a społeczne – trudno przecenić. Projekt dziennikarza można równie dobrze przyjąć jak i odrzucić. Z każdych dziesięciu zapewne dziewięć ginie w drodze do realizacji. Nie będę miał pretensji jeśli i mój taki los spotka. Jak to się mówi: zwyczajny już jestem. Będę natomiast miał pretensję, jeśli tą lub inną drogą sprawa z miejsca nie ruszy. Polegli mają prawo do mogił, do wyrytego w kamieniu nazwiska. NW innym felietonie pt. „Wedle zasług” płk Janusz Przymanowski podsumował sprawę w następujący sposób: „W jakiż sposób upominanie się o prawa poległych żołnierzy miałoby krzywdzić kombatantów?. Twierdzę i twierdzić będę póki sił starczy, drukuję i drukować będę, póki mam miejsce na łamach prasy, że każdy poległy żołnierz zasłużył sobie życiem i śmiercią przynajmniej na jedno – byśmy Jego imię, nazwisko i stopień, rok urodzenia i dzień, w którym spotkał kulę, zapisali w kamieniu na wieczną bohaterstwa pamięć.

A więc raz jeszcze powtórzę o co mi chodzi w wypadku Wałcza, w sprawie Cmentarza Sześciu Tysięcy. Każdy z nich ma prawo do pamięci. Żyją jeszcze bracia i siostry, żony, dziewczyny i towarzysze broni, rzadziej – ojcowie i matki. Przestańmy się bawić w identyfikowanie, w ustalanie, gdzie czyje kości. Przenieśmy spisy poległych z papierów na kamień i wystawmy ten mur nazwisk na cmentarzu w Wałczu. Cenię aktywność społeczeństwa i władz wałeckich, ale ze wstydem, z pretensją, która mnie samego przede wszystkim dotyczy, czytam 38, 54, 118, 215, 2060 – liczby „nieznanych” żołnierzy. To nieprawda, kłamstwo. My znamy ich nazwiska, lecz przez 26 lat, przez 309 miesięcy nie mieliśmy czasu, pieniędzy, limitu, przerobu i czegoś tam jeszcze, żeby je wyryć w piaskowcu czy granicie. Dzięki czynowi społecznemu kamieniarzy warszawskich, podjętemu z inicjatywy towarzysza Sylwestra Kaczmarka, wyryto je w Studziankach. Ponieważ tam setka, a na Wale Pomorskim pięćdziesiąt razy więcej, proponuję pomoc, zbiórkę funduszów wśród kombatantów I armii na zasadzie – „kolegom mego pułku, batalionu, dywizjonu, baterii, kompanii”. Być może organizacja takiej akcji jest dość kłopotliwa, skomplikowana, lecz korzyści materialne wymierne, a społeczne – trudno przecenić. Projekt dziennikarza można równie dobrze przyjąć jak i odrzucić. Z każdych dziesięciu zapewne dziewięć ginie w drodze do realizacji. Nie będę miał pretensji jeśli i mój taki los spotka. Jak to się mówi: zwyczajny już jestem. Będę natomiast miał pretensję, jeśli tą lub inną drogą sprawa z miejsca nie ruszy. Polegli mają prawo do mogił, do wyrytego w kamieniu nazwiska. Należy im się to wedle zasług. Nie sądzę by choć jeden obywatel Rzeczypospolitej myślał inaczej”

Tyle na ten temat dokumenty. Listy Przymanowskiego i Kokowskiego znajdują się w dokumentacji wytworzonej przez Powiatową Radę Narodową w Wałczu. Jak zakończyły się relacje pomiędzy Przymanowskim, a Kokowskim – nie wiadomo?

Podsumowanie

W ramach obchodów XXX-lecia LWP w październiku 1973 r. Studium Wychowania Przedszkolnego w Wałczu nadano imię gen. Bolesława Kieniewicza, przy szkole tej powstała także Izba Pamięci poświęcona I Armii Wojska Polskiego. Bibliotece Gminnej w Szwecji nadano uroczyście imię ppor. Ireny Kruszewskiej – bohaterki poległej na Wale Pomorskim. Z okazji tej uroczystości odbyło się m.in. uroczyste sympozjum na temat „Historyczne znaczenie bitwy o przełamanie Wału Pomorskiego” oraz „Udział kobiet w walkach II Wojny Światowej”. Zgodnie z sugestią Głównego Zarządu Politycznego WP, w Mirosławcu na platformie wykonanej w czynie społecznym przez mieszkańców ustawiono czołg, który został przekazany przez Pomorski Okręg Wojskowy. Podjęto także starania dodatkowego upamiętnienia miejsca przełamania głównych umocnień Wału Pomorskiego w Zdbicach. W etapie prac gloryfikujących szlak walk I Armii Wojska Polskiego w powiecie wałeckim zakładano również realizację prac remontowych na cmentarzu wojennym na Bukowinie. Zamierzenia te koordynował Powiatowy Komitet Ochrony Pomników Walki i Męczeństwa w Wałczu. W 1975 r. wprowadzono nowy podział administracyjny kraju. Z dotychczasowego województwa koszalińskiego wyodrębniono województwo słupskie, natomiast powiat wałecki i złotowski włączono do nowo powstałego województwa pilskiego. Dla jego władz, które administrowały zarówno ziemiami wchodzącymi w skład Polski w 1939 r., jak i ziemiami przyłączonymi w 1945 r., nawiązywanie do tradycji walk o Wał Pomorski miało mniejsze znaczenie aniżeli dla władz dawnego województwa koszalińskiego. Postępujący proces normalizacji stosunków z RFN nie sprzyjał celebrowaniu uroczystości i organizowaniu obchodów, którym wcześniej nadawano jednoznacznie antyniemiecki wydźwięk. Na taki stan rzeczy miał również wpływ narastający od 1976 r. kryzys gospodarczy i społeczny. W okresie stanu wojennego i kryzysu lat 80. nie prowadzono „polityki pamięci”. Zasadnicze zmiany przyniosły dopiero lata po 1989 r. Sprzyjały im przemiany ustroju społeczno-politycznego, rozpad bloku wschodniego, ostateczne uznanie przez zjednoczone Niemcy granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej oraz nawiązanie dobrosąsiedzkich stosunków z Polską. Jednym z rezultatów demokratyzacji stosunków w Polsce była całkowita rewizja obrazu dziedzictwa kulturowego Ziem Zachodnich i Północnych, która ujawniła się na początku lat 90.