Andrzej Cichocki, zam. w Łodzi: „Pod Nadarzyce podeszły dwa bataliony 44 Pułku 6 Dywizji. Była to armia różnorodna. Znajdowali się tu polscy oficerowie, partyzanci z różnych stron kraju, byli warszawiacy. Byłem jednym z partyzantów. Było też kilku niemieckich uciekinierów, których przymusowo wcielono z Wehrmachtu. Połączenie tworzyło masę żołnierską, słyszało się tu kilka języków. Wszyscy czekaliśmy spokojnie. O 14 artyleria pułkowa rozpocznie atak ogniowy, rozpoczniemy próbę zdobycia Nadarzyc atakiem frontalnym. Padł rozkaz dowódcy. Wszyscy stanęli za linią, za 15 minut zaczynamy. Początek był dobry. Po silnej nawale artyleryjskiej piechota szybko przekroczyła wzniesienie za błotnistym rowem przy rzece. Niemcy opuszczali swoje okopy wycofując się do Nadarzyc. Zagrzani sukcesem żołnierze ruszyli naprzód ze zdwojoną energią. Dla Niemców przychodziła szosą nadarzycką odsiecz – były to dwa „tygrysy”, działa niemieckie. Zbliżały się coraz bliżej i bliżej, zaczęły ostrzeliwać zaskoczoną, zdezorientowaną piechotę. Niemcy skierowali swe działa na polską baterię. Na linii rozgorzał artyleryjski pojedynek. Wprawdzie Polacy mieli przewagę w działach, ale Niemcy byli opancerzeni, szybciej manewrowali sprzętem. Mimo przerwy 6 Kompania wznowiła natarcie. Atak odniósł skutek, znajdowaliśmy się coraz bliżej Nadarzyc. Okazało się, że przed domami znajdowała się silnie zamaskowana transzeja, obsadzona przez nieprzyjaciela. Odkryliśmy sieć głębokich rowów połączonych z niektórymi domami i piwnicami, które później okazały się schronami. Nie zauważyliśmy nawet szybko następującego zmroku. Intensywność ognia nie malała, Niemcy oświetlali teren rakietami. Podpalono zabudowania, ewakuowano rannych. O świcie Niemcy ruszyli do kontrataku. Zaatakowali odcinek między pozycjami 1 i 2 batalionu. Walka trwała około godziny, atak został odparty. W czasie ataku na 1 i 2 batalion zostałem ranny. Poczułem ból w udzie, ale byłem tak rozgrzany walką, że początkowo nie zwróciłem na to uwagi, dopiero, gdy karabin zaczął ciążyć w rękach, a przed oczyma robiło się ciemno, poczułem że ból staje się coraz dotkliwszy. Chciałem jeszcze zawołać kolegę, ale nie zdążyłem, straciłem przytomność. Ocknąłem się dopiero w szpitalu polowym w pobliżu Wałcza. Okazało się, że moja noga jest w strasznym stanie, do tej pory chodzę z laską. Ale i ten atak został odparty”.