Tadeusz Fikowicz: Jestem jednym z najmłodszych uczestników walk na Wale Pomorskim. Miałem wtedy 18 lat. Służyłem w 1. brygadzie kawalerii. Trafiliśmy w rejon Wielboków. Pewnego razu dowódca wyskoczył z krzykiem: „Koledzy, do działa!” Nie było czasu, żeby zaprzęgać konie, więc rzuciliśmy się do dział, bo dowódca krzyczał, że koledzy giną. Wyciągnęliśmy działo po błocie na wzgórze, żeby strzelać na wprost, ale Niemcy już podeszli i odwołano nam strzelanie. Przyglądaliśmy się rozpaczliwie, jak na dole wrzała walka. Niemcy znienacka wpadli do wsi, zaskoczyli naszych z 2. pułku. Żołnierze chwycili za broń i zaczęli walczyć na podwórkach. W transformatorze siedziało trzech młodych żołnierzy. Niemcy o nich nie wiedzieli, a oni wezwali sztab brygady, powiadomili o niebezpieczeństwie, a potem przez maleńkie okienka zabijali niemieckich dowódców. Niemcy spanikowali, ale potem wpadli do sztabu i zabili naszego porucznika. W tych walkach zginęło 80 naszych kolegów, a 40 zostało rannych. Byłem przy ich wspólnym grobie; nie było nikogo, kto by nie zapłakał. Potem ten grób przeniesiono do Wałcza.
Z Wielbok ruszyliśmy przez Sośnicę do Borujska, gdzie było niemieckie lotnisko. Zaskoczył nas atak niemieckiego samolotu. Lotnik chyba był bardzo zdenerwowany, bo nie przeleciał wzdłuż naszej kolumny (wtedy niewielu z nas by zostało), ale kilka razy przeleciał w poprzek. Rozbiegliśmy się po rowach i nie było innego wyjścia, jak próbować wystraszyć go ręcznymi karabinami. Udało się, zabił tylko parę naszych koni. Dotarliśmy do lasu, w którym była polana. W tym lesie znajdowała się niemiecka artyleria przeciwlotnicza. Nie wiedzieliśmy o tym, a Niemcy dostali informację od swojego lotnika, że nadciąga polskie wojsko. Kiedy weszliśmy na polanę, Niemcy otworzyli do nas ogień. Na szczęście zdążyliśmy schronić się w lesie. Nie było czasu się okopywać, zaczęliśmy walić do nich z artylerii. Wystrzelali do nas masę amunicji, po jakichś 2 godzinach nie mieli już czym strzelać, a nasze oddziały zaskoczyły ich od tyłu.
W okolicy Borujska przeżyłem też inne zdarzenie. Nasze działo dostało zadanie przedostania się o 4 rano z lasu przez pole, jakiś kilometr otwartej przestrzeni pod ostrzałem. „Nie chciałbym widzieć, że ktoś stchórzył, że powstała panika” mówił dowódca. „Jesteście starymi żołnierzami, chyba nie zawiedziecie”. Ja byłem najmłodszy, spojrzałem na starszych kolegów, łzy zakręciły mi się w oczach. Na polanie trzeba było się okopać, a było nisko, kilka krzaczków. Wykopaliśmy dół, zamaskowaliśmy działo, ale po 2 – 3 godzinach podeszła woda. Nie było wyjścia, położyliśmy na dnie dołu szpadle i siedzieliśmy na nich całą dobę jak kury na grzędzie. Potem kawaleria przeprowadziła szarżę. Niemcy przyznali się później, że bardzo bali się Kozaków i kiedy zobaczyli szarżujących myśleli, że to oni atakują ich bunkry.