Władysław Hrycikowski, zam. w Wałczu: „Z walk o Wał Pomorski najbardziej zostało mi w pamięci natarcie na miasteczko Podgaje. Wczesnym rankiem 1 lutego 1945 r. czołowe oddziały 3 Pułku przekroczyły Gwdę w miejscowości Grudna. Dalej ciągnęły się gęste lasy, ciężkie do przedarcia się, a za nimi w dolinie leżały Podgaje. Ktoś niejasno puścił plotkę, że zostały opanowane przez radzieckich kawalerzystów. Posłano tam zaraz zwiadowców, wracali w ostrzałach z cekaemów i moździerzy. Zaraz byliśmy niespokojni. Mieliśmy dojść pod same Podgaje i próbować się wedrzeć do miasteczka. Daleko nie doszliśmy, zatrzymał nas ogień, znacznie silniejszy niż zwiadowców. Niemcy prażyli cholernie ze wszystkich stron, z każdej broni, wprost jak szaleńcy. Około godziny 11 na prawe skrzydło pułku Niemcy rzucili dość liczną grupę narciarzy. Bez rozkazu zajęliśmy pozycje na miękkim śniegu. Blisko widzimy mały lasek, teren jest całkiem biały. Jest nam zimno, mróz coraz bardziej ściska, szczęście że nie pada śnieg, gdyż byłoby bardzo trudno z natarciem. Na horyzoncie widać już zarysy pierwszych zabudowań – Podgaje. Nasz porucznik Sofka (dowódca kompanii) leżał za szerokim pniem, chciał dostrzec, ilu jest Niemców. Były trudności, ale w pewnej chwili opuścił rękę do góry. Wtedy to zaczęliśmy strzelać. Padło kilku szkopów. Rozpoczęły się gorsze wrzaski, bardziej wściekłe – Niemcy przyspieszyli natarcie. Coraz szybciej się zbliżali, wyraźnie było widać ich ruchy ramion. Ten wrzask i pośpiech źle na nas działał. Nerwowo chwytaliśmy za spusty. Ręce nasze nerwowo zaciskały się na kolbach karabinów i automatów. Dużo lepiej mieli cekaemiści. Strzelali krótko i oszczędnie. W krótkich przerwach nasi żołnierze oddychali i znów prażyli w stronę nacierających. Straty w kompanii wciąż rosły. Patrzeliśmy, jak coraz to nowy padał na ziemię wołając „Ratunku!” Dużo nie mogliśmy takim pomóc, gdyż w każdej chwili trzeba było uważać. Resztkami sił rozwijaliśmy osobiste opatrunki, by choć na chwilę zatamować krew. Walki pod Podgajami nie ustawały ani na chwilę. Następnego dnia zakomunikowano nam, że od godz. 5 rano nastąpi wspólne uderzenie. Sygnałem do ataku będzie salwa z katiusz. Jednak plany poszły na wiatr. Późnym wieczorem zmieniono plany, gdyż Niemcy kontratakowali z siłą. Około godziny 19.30 jeden z batalionów 2 Pułku wyszedł na szosę, zbliżając się około 600 m do Podgajów, ale szybko został odrzucony. Podobny los spotkał inne oddziały dywizji. Jeńcy, których zagarnęli w nocy zwiadowcy zeznali, że są w 48 Pułku SS „General Seyffardt”. Dowiedzieliśmy się wtedy, że powiększają się pułki niemieckie. 2 luty – pamiętam, że ranek był wtedy chłodny i mglisty. Właściwie to była głęboka noc zimowa – godzina wpół do piątej. Do umówionego sygnału brakowało jeszcze 30 minut. Czekaliśmy w miejscu, aż zaryczą pierwsze katiusze. Nagle przed wyznaczoną godziną nastąpił wybuch. Zerwaliśmy się na równe nogi, nerwowo obciągnęliśmy płaszcze, sprawdziliśmy magazynki. Niemcy wdzierali się klinem na styk obu dywizji: radzieckiej i polskiej. Słyszałem kilka rozkazów, ale w tym huku strzałów nie docierały do moich uszu. Cudem po jakimś czasie udało nam się podejść na odległość 200 m od pierwszych zabudowań. Opanowaliśmy 3 domy na skraju Podgajów. Po czasie znów wzmógł się niemiecki ogień. Niemcy ruszyli do kontrnatarcia. Zajęliśmy obronę na skraju lasu pod Podgajami. Nagle na szosie zobaczyliśmy grupę Niemców maszerującą w kierunku Podgajów. O ile pamiętam, to było ich 12. Mieli auta pancerne i artylerię. Rozwinęli się błyskawicznie i zaczęli zataczać pierścień wokół jego prawego skrzydła. Wreszcie, późną nocą, przemarznięci i zgłodniali, zwątpiliśmy we wszelką pomoc, jednak dotarła do nas radosna nowina, nadciągała artyleria. Na szosie padały pierwsze pociski z moździerzy. W niemieckiej kolumnie zapanował rozruch. Na pomoc nam ruszyła nasza artyleria. Szosę obłożyliśmy wściekłym ogniem, który rósł z minuty na minutę. Nad ranem dołączyły do nas 2 baterie dział samobieżnych i haubice. Był to ostatni atak na Podgaje. Kiedy niebo przejaśniło się, na ulicach miasteczka dudniły jeszcze cekaemy. Otoczeni z dwóch stron Niemcy bronili się rozpaczliwie, strzelali z poddaszy, strychów i piwnic. Domy zamieniono w warownie. Jestem świadkiem, jak Niemcy brali nas do niewoli. Tragedii tej nie mogłem przeżyć, do dziś stoi mi to wszystko w oczach. Niemcy ciężko rannych nie brali, tylko dobijali na miejscu. Zdrowych i tych, co szli o własnych siłach, by ocalić się, zamknięto w stodole, która stała przy drodze. Po północy przyszła do nas grupa oficerów niemieckich. Pytali, czy są wśród nas oficerowie. Nikt nie zdradził, że wśród nas było trzech oficerów: Furgała, A. Sofka i Z. Pilawa. Hitlerowcy zaczęli nam grozić, że torturami zmuszą do mówienia, lecz nikt z nas nie otworzył ust. Zabrano nam trzech kolegów. Wrócili po półgodzinie pokrwawieni i pobici, ale z dumą powiedzieli, że nic od nas nie mogli wydusić. Obawialiśmy się, że po bezowocnym przesłuchaniu nas rozstrzelają. Wówczas ppor. Sofka zaproponował ucieczkę. Mieliśmy wszyscy uciec. Po wyważeniu drzwi wydostało się nas ok. 20, w tym wszyscy oficerowie. Niemcy zauważyli ucieczkę. Oświetlili teren rakietami, w pogoń ruszyli narciarze niemieccy. Większość z nas nie dostała się do zbawczego lasu. Do pierwszych drzew dobiegłem ja i kilku kolegów. Na skraju lasu ppor. Sofka został śmiertelnie ranny. Mnie udało się zaszyć w podszyciu leśnym, a rano znaleźli mnie nasi żołnierze. Wieść o tych okropnościach szybko ogarnęła naszą ludność. Kiedy wracaliśmy, ktoś z kolegów ustawił krzyż dębowy obok stodoły, którego tablica mówiła: „Polaku! Tu w dniu 1 lutego 1945 roku barbarzyńcy niemieccy żywcem spalili 32 żołnierzy polskich, którzy po bohaterskiej walce dostali się do germańskiej niewoli. Hitlerowcy, mordercy, skrępowali naszych żołnierzy drutem kolczastym, oblali benzyną i podpalili w zamkniętej stodole. Polaku! Żołnierz polski wespół z radzieckim ukarzą bezlitośnie za te zbrodnie germańskie bestie w ich zbójeckim gnieździe Berlinie. Męczeńska śmierć naszych żołnierzy rozżarzy w nas jeszcze większy ogień nienawiści tego, co niemieckie. Polaku, zapamiętaj! Polaku, pomścij!” Wykopaliśmy dół, gdzie grzebaliśmy poległych w walce. Długi rząd ciał układaliśmy w podmokłych pałatkach. Serca nasze były tak przesiąknięte smutkiem, że trudno mi mówić. Straty nieprzyjaciela były duże; o ile pamiętam 3,5 tysiąca ludzi zabitych i rannych, 400 samochodów i 500 wozów konnych”.